"Nie, ja nie startuję... nie przygotowywałem się... gdybym jechał to nie robiłbym tych 300km
" to słowa naszego głównego bohatera tej imprezy - Leszka Flaczyńskiego raptem z przed kilku dni. Jak widać kobiety mają niezwykłą moc, gdyż właśnie dzięki namowom małżonki mamy podwójnego medalistę! Z mojej strony szczere gratulacje! Prosimy o fotkę z pierwszego miejsca na podium
Na gratulacje zasługują też Maku i iceman. Oboje znali poziom trudności, dokładnie wiedzieli na co się piszą a jednak podjęli wyzwanie i sprostali. Podziwiam!
Kiedy po raz pierwszy za namową lef'a odbyliśmy objazd planowanej trasy byłem zdruzgotany ilością podjazdów, które od zawsze kojarzyły mi się z olbrzymim bólem w czworogłowych jak i jęzorem wywalonym co najmniej poniżej kierownicy. Uwierzcie, że na zjazdach było jeszcze gorzej. Niby nic trudnego... a jednak polecam spróbować rozpędzić się jadąc z góry po nierównej drodze lub dziurawej ścieżce do 35-45 na godzinę. Niemożliwym staje się utrzymanie tyłka na siodełku a co dopiero wygodne siedzenie. Do dzisiaj się tego uczę i nadal nie czuję się pewnie...
Start sektorowy był dla mnie kolejną nowością. Maraton MTB nie dorównuje swoją widowiskowością np stadionowym imprezom lekkoatletycznym, albo meczom żużlowym rozgrywanym w jednym miejscu. Tutaj stanęło ok. 700 zawodników w 11 sektorach. Każdy sektor puszczany był co 45 sekund. Ci co nie widzieli tego niech żałują... widok jest nieziemski... Jednak chwilę po strzale zawodnicy z prędkością światła znikają za zakrętem rozpierzchając się po lasach. Pierwszy jadący najkrótszy dystans wraca po 1,5h - natomiast ostatni jadący najdłuższy zjawia się po 5 godzinach.
Moje samopoczucie na trasie było zupełnie inne niż w Świeciu. Wielokrotnie czułem przewagę znając każdy zakręt, każdą górkę... uwierzcie ale przyjezdni byli zaskoczeni ukształtowaniem terenu, mnogością wzniesień i różnorodnością przeszkód, które udało się zamknąć w tych kilkudziesięcio kilometrowych trasach. Najdziwniejsze co czułem to niesamowity luz. Jechałem tym razem nie szarpiąc jak w Swieciu. Na 17 kilometrze zaplanowaliśmy z Pieterem prywatny bufet, dzięki czemu nie musiałem tłuc się od startu z dwoma bidonami. Pieter bardzo dziękuję! Twoja pomoc bezcenna! Niestety pech chciał, że u stóp tego wzniesienia, gdzie stał Pieter z dziewczynami spadł mi łańcuch. Ogarnęła mnie wściekłość. Jednak założenie go, wskoczenie na rower, zapięcie się w pedały i wyprzedzenie tych co zdołali mnie minąć przyszło mi z taką łatwością, że sam byłem zdziwiony. Największą barierę miałem, kiedy doganiałem kogoś z WB... przecież ja nie mam doświadczenia... nie wiem, czy to tempo nie jest za szybkie... może to właśnie oni jadą odpowiednio a mnie zaraz odetnie... no cóż krótki pojedynek w głowie - jadę... Minął 30 kilometr czułem się świetnie, 35 nadal dobrze. Trochę sprytu nabytego w Świeciu pozwoliło mi podciągnąć się na kole na chyba najdłuższym podjeździe z czołowym wiatrem i ze szczytu wzniesienia wyprowadzić atak na tyle silny, by urwać się grupie i dogonić kolejnych z WB jadących dobre 150-200 metrów z przodu. Dla niewtajemniczonych; dogonienie jadących w takiej odległości jest piekielnie trudne ze względu, iż obie grupy mają podobną prędkość przemieszczania się a przecież nikt na nikogo nie będzie czekał... Okazało się, że oni w ostatniej chwili zdecydowali się pojechać dystans giga, więc się pożegnałem i do przodu. Kolejne podjazdy, gdzie na treningach umierałem teraz pokonuję z łatwością tym bardziej, że minął 40 kilometr. Tu trasa obfituje w naprawdę fajne interwały w postaci siodeł - czyli ostry zjazd po którym następuje ostry podjazd. Odpowiednia technika pozwala jechać niezwykle dynamicznie przy naprawdę nieznacznym wydatku energetycznym. Wyprzedzani zawodnicy nawet nie podejmowali próby walki, co jeszcze bardziej buduje i motywuje do większego wysiłku. Dalej singel - jest niesamowity. Pokręciliśmy go z icemanem, więc czułem się pewnie. Może zbyt pewnie
Tak... zdecydowanie zbyt pewnie
) Tak się rozpędziłem, że uczestnicy krótszego dystansu (FIT), których tam wyprzedzałem rozchodzili się w popłochu na obie strony. I na dwóch najgłębszych zagłębieniach terenu nie miałem szans opanować roweru, który w jednej sekundzie odmówił współpracy. Wystrzeliłem jak z procy przez kierownicę a rower ustawił się w pozycji w jakiej stawia się go chcąc wymienić dętkę. Niestety nie zdołałem wypiąć stopy a ta pociągnięta przez pedał ku tyłowi wywołała olbrzymi skurcz łydki. Musiało to wyglądać bardzo tragicznie, gdyż wszyscy rzucili się z pomocą. Straciłem dwa miejsca... za singlem "droga nadmorska" z ostatnimi podjazdami, których nienawidziłem na treningach ze względu na zmęczenie jakie niosło przebycie już większości trasy przy odpowiedniej intensywności. Jednak tu niespodziewanie czekała znajoma grupa zwariowanych rowerzystów. To co usłyszałem spowodowało, że zostałem jakoby wciągnięty na ten podjazd magiczną liną bez najmniejszego wysiłku. Chyba zaskoczenie spowodowało, że miałem tam problem z przerzutkami ale po mimo tego jak również skupienia na drodze uśmiechałem się, prawda? Bardzo pobudzająco na mnie wpłynęliście
no i miejsce idealne... pod warunkiem, że ma się jeszcze siły. Bardzo dziękuję wszystkim zaangażowanym w doping na trasie, co więcej muszę przyznać,że mamy bezapelacyjnie najlepszy klub kibica ze wszystkich drużyn! Wygenerowaliśmy tym samym (gdyż była to praca zespołowa) w przypadku mojego startu 38 miejsce Open na dystansie MEGA na ponad 180 startujących mężczyzn.Cieszę się niezmiernie i przyznaję, że nie spodziewałem się takiej lokaty.Wypracowałem tym samym 2 sektor startowy z 11 na następną Mazovię!
Może przesadziłem z ilością tekstu ale muszę przyznać, że każdą wzmiankę na forum icemana, czy Qby84 na temat sportowej jazdy chłonąłem jak gąbka. Więc, jeżeli miałoby to szansę zmotywować kogoś kolejnego - to czemu nie?