Jako początkujący rowerzysta cenię resztę składu za konsekwentne trzymanie się obranego planu trasy, czego świadkiem byłem na każdej wcześniejszej wyprawie.
Tym razem jednak było inaczej a przełamany schemat okazał się strzałem w dziesiątkę. Tak więc metodą dyskusji i sympatycznych sprzeczek trasę układaliśmy "na gorąco" przeobrażając niewinny wypad za miasto w wyprawę totalną.
Bory Tucholskie jak wiele innych zakątków naszego kraju mają taką moc, że jeżeli tylko pozwolisz potrafią skutecznie wciągnąć i zawładnąć Twoją duszą.
Z chwilą gdy rozsądek przegrał bój z szaleństwem postanowiliśmy zamienić zbyt gładkie asfalty na rzecz nieuczęszczanych leśnych duktów. Warunki z jakimi przyszło nam się zmierzyć zaskoczyły nawet najbardziej doświadczonych cyklistów skutecznie odbierając im oddech. Chyba właśnie dzięki synergii przy ustalaniu trasy otrzymaliśmy mega wymierne skutki podnosząc tym samym atrakcyjność wyprawy. Epicki przejazd po tafli lodu ponad dwukilometrowego jeziora z piknikiem na jego środku... iście czadowe przeżycie.
Muszę też wspomnieć o odcinku z którym przyszło nam się zmierzyć, gdzie podczas decyzji co do wyboru toru jazdy decydowało zagęszczenie śladów w śniegu uprzednio wędrujących zwierząt, skąd trafiliśmy na pokryte lodem koleiny, które skutecznie pozbawiały rowery pionu nie wspominając o liniowości, czy kierunku jazdy...
Dziękuję całej ekipie za naprawdę niezwykłą niedzielną wyprawę.