Wyjazd trochę na wariata i tak też wyglądał.
Trzeba przyznać, że dość nonszalancko podeszliśmy do prognoz pogody i trochę zaklinając rzeczywistość ruszyliśmy przed siebie pewni swego.
W Tleniu przygarnęliśmy błąkającego się bez celu Pietera, który długo nie kazał się namawiać i nabywszy jedynie szczoteczkę do zębów ruszył w dalszą drogę razem z nami, ma chłop fantazję!.
Sobotnią trasę udało przejechać się praktycznie "na sucho"
, w ostatniej chwili rozbić obóz, wypić herbatkę nad brzegiem jeziora i deszcz posłał nas spać. Niedzielny poranek nad jeziorem przywitał nas za to słoneczkiem i śpiewem ptaków. Jak to mówią: "Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje". Dla takich chwil naprawdę warto żyć.
Z każdą, błogo mijającą na herbatkowaniu minutą, na niebie pojawiało się jednak coraz więcej i więcej chmurek, potem chmur, chmurzysk co skłoniło nas do zarządzenia natychmiastowego wyjazdu. Zgarnęliśmy Pietera, który kwaterował w luksusowych warunkach z prysznicem, szwedzkim stołem i harleyowcami, choć w pamięci pewnie zostanie mu jedynie tajemnicza harleyowa dama, bardziej znana jako "Petarda".
Z racji złośliwej pogody, która raczyła nas deszczem, mniej lub bardziej intensywnym, niedzielna jazda przybrała charakter interwałowy - od wiaty do wiaty, by w końcu odkryć, że jeśli chcemy zdążyć na pociąg w Czersku, to na przydrożne wiaty czasu już nie ma.
Tradycyjnie nastał wyścig z czasem i zakończona pełnym sukcesem czasówka do Czerska .
W pociągu widok przemoczonej i zmęczonej ferajny sprawiał jednak wrażenie, że nie ma wśród nas zawiedzionych wyjazdem.
Biwakowali:
Kasia
krzys80
Matołek
Pieter (VIP)
Davis
Wszystkim serdecznie dziękuję i do następnego razu, może bardziej słonecznego.